Drugiego dnia po przylocie poszlismy na plażę. Kilka metrów od nas na biwakowała para z Polski, tacy powiedzmy ludzie przed 50-tką. Pani mocno zachwycona wycieczką, smarowała się kremem do opalania, planowala wejście do wody. Mąż stał na brzegu, twarzą do oceanu, z wyraźnym grymasem:
– Zamknęli nas na środku wyspy…
– Nie przesadzaj. Możesz się opalać.
– Opalać mogę się też na podwórku, nie muszę nigdzie jeździć!
Mimo wszystko naprawdę warto polecieć na Maderę i z tym zamknięciem nie jest tak źle, ani w miejscowości na wybrzeżu ani też na środku wyspy.
Lądowanie Funchal, dojazd transferem do miejscowości z zakwaterowaniem. Pierwszy spacer po okolicy i już poczuliśmy się jak w domu. Napis „Jebać PiS” na pobliskim murku. I tu zacznę od małego narzekania: Portugalczycy nie wygraliby konkursu organizowanego przez Martę Steward. Wyspa jest powiedzmy delikatnie: niezbyt czysta. Przylecieliśmy bodaj tydzień po sztormie i część plaż wyglądałą jeszcze marnie. Zabawne byly ekipy, które je sprzątaly w takim tempie jakby ktos płacił im nie od efektu ale od godziny. Sporo podwórz, domostw, jest niechlujna. Ogólnie nie wygląda jak z pocztówek i to jest jakiś mankament. Drugim takie sobie jedzenie. Z głodu nie umarliśmy oczywiście ale ujmę to tak: nie zatrudniają najlepszych kucharzy na zachód od Paryża.
Natomiast lista zalet jest znacznie dłuższa. Różnorodne plaże, piękne wodospady, ujmująca zieleń i naprawdę pozytywni ludzie. Oczywiście większość atrakcji można odhaczyć z pierwszej z brzegu grupy turystycznej ale skupię sie na trzech wątkach jakie nas zaciekawiły albo uważam, że warto nimi się podzielić.
1. Krowy we mgle. Czytalem wszędzie, że warto pojechać w góry, bo po ulicach chodzą sobie krowy. Ok, brzmi nieźle ale na żywo wygląda… niezwykle. Jedziemy asfaltową drogą, gęstniejąca mgla, zwalniam.. i faktycznie z mgły wychodzą spacerujące krowy. Część dała się „poglaskać”, większość raczej zerkala nieufnie. I to nie jedna, dwie czy trzy.. tak naprawdę zobaczyliśmy ich ok. 20, czasem pojawiały się znikąd i spacerowały w kierunku bliżej nieznanego nam pastwiska.
2. Nocne spacery. Jednego dnia, późnym wieczorem, zrobiliśmy sobie spacer. Nie po mieście, nie po deptaku ale po…. no właśnie, jak to nazwać. Po nieoznakowanych ścieżkach w górkach otaczających miasteczko. Idziesz sobie jakąś uliczką, skręcasz w mniejsza uliczkę, ta prowadzi schodkami pod górę na szutrową ścieżkę i 15 minut później widzisz, że maszerujesz już dziwnymi dróżkami, które pną się w górę i otaczają miasteczko. Chodzilismy tak do 3:00 nad ranem, oglądając domki, szopy, obejścia, przechodząc przez lasy, zagajniki i chaszcze. Można poczuć prawdziwą Maderę, rytm życia ludzi żyjących nieco dalej od turystyki i zapach drzew, jaki dosłownie otacza nas na każdym kroku. I niekiedy dziwne dźwięki z krzaków gdy nie wiesz czy to jaszczurka czy coś większego.
3. Zaufanie. Wynajęliśmy auto w jakiejś lokalnej wypożyczalni. 5 minut na formalności, mamy kluczyki i w drogę. Gdy oddawałem auto nie było miejsc bezpośrednio w ich sąsiedztwie i musiałem zaparkować nieco dalej. Niosę kluczyki i tlumaczę facetowi gdzie jest samochód aby go obejrzał. On dziękuje za kluczyki, mówi, że nie ma potrzeby oglądać i że miłego dnia. Dla osoby wypożyczającej wcześniej auto m.in. w Polsce, gdzie przy zwrocie oglądają je jak agenci CSI: Miami, taka lekkość, frywolność, zaufanie, wręcz szokują.
Czy warto? Zdecydowanie! Czy wrócimy? Pewnie tak. Oczywiście rekomendacja jest jedna: patrzeć na spis atrakcji ale gdzie tylko można schodzić ze szlaku 🙂