Północ Grecji jest naprawdę piękna ale jednocześnie jakby zapomniana przez mainstreemową turystykę. Rodos, Kos, Santorini, Kreta, czasem Ateny ale północna część Hellady z rzadka pojawia się na szybach biur podróży.
Zacznijmy od nazwy. Dla Greków ta część ich kraju to Macedonia. Jeszcze niedawno spierali się z Macedończykami (tymi z osobnego państwa) o nazwę i powiedzieli jasno, że jeśli Ci drudzy nie zmienią nazwy swojego kraju, Grecja zablokuje ich wejście do UE. I zmienili. Dziś mamy Macedonię Północną i Macedonię – jako część kraju Sokratesa i Platona. Oczywiście Aleksander Macedoński był Grekiem, nie Macedończykiem ale z Macedonii, która jest częścią Grecji. Wszyscy wszystko zrozumieli?
Skoro mamy za sobą nazwy przejdźmy do tego co widać. Piękne pola maku, które zachwyciły Dariię. Wybiegła z auta i zaczęła skakać po jednym jak kangur. Zieleń, dużo pięknej zieleni, strumyków, potoków i …żółw na drodze (u nas łatwiej o przejechanego kota czy jeża, tam jak widać jest więcej możliwości). Zieleń nas zaskoczyła, bo ten kraj kojarzymy z plażą, morzem i raczej mniej bujną roślinnością a tu taka niespodzianka.
Piękne okazały się Saloniki. Miasto pełne chaosu, gdzie każdy używa klaksonu chyba dla sportu ale jednocześnie miasto bardzo żywe, energiczne, pełne młodych ludzi. I co trzeba przyznać, kipiące od historii. Całkiem nieźle zachowany Łuk Galeriusza, ruiny cesarskiego pałacu ale też naprawdę dobrze zachowane budowle z okresu Hellenistycznego, Rzymskiego i Bizantyjskiego.
Jeśli chodzi o kulinaria w samych Salonikach mijamy głównie kawiarnie nafaszerowane wszelkimi możliwymi słodkościami. O dziwo mimo, że bujaliśmy się po mieście w sobotni wieczór nie minęliśmy żadnego klubu czy dyskoteki ale dla równowagi, te cukiernio – kawiarnie pękały w szwach. Czyli młodzi Leonidasi najchętniej szamają wieczorem słodką baklawę. Pewnie po to aby mieć siły przed wyprawą na Troję!
Dotknęliśmy też Morza Egejskiego. Plaża pełna wielokolorowych kamieni. Często zbieramy sobie jakies kamyki na pamiątkę ale tam mieliśmy wrażenie, że można te ciekawsze zebrać po prostu łopatą do jakiegoś wiadra, bo ciężko było trafić na brzydki.
Oczywiście będąc w tej części Grecji nie można było nie sprawdzić gdzie mieszkał Zeus stąd mała wyprawa pod Olimp. Wzgórza Olimpu naprawdę piękne, imponujące tak, że aż musiałem umieścić tam rzeczonego króla bogów. A pod Olimpem można obejrzeć Sanktuarium Zeusa, Dom Dionizosa, ołtarze, stadiony, drogę która była centralną częścią miasta 2000 lat temu. Czy czuć tę historię? Zdecydowanie. To trochę tak, że uczymy się w szkole o tym, że był jakiś Zeus, Dionizos, Apollo, Hera czy Afrodyta i czytamy o jakimś Olimpie. Później coś tam widzimy w bajkach o Asteriksie. Ale dopiero gdy dotkniemy tych kamieni, przejdziemy się tą drogą, to wszystko nabiera wartości, zapachu, budzi emocje.
Na koniec dwa zaskoczenia in plus oraz in minus. W pobliskim miasteczku weszliśmy do dosłownie pierwszej mijanej kawiarni. Świetna kawa, fantastyczna obsługa i przepyszna bougatsa! Żeby jednak do nektaru i ambrozji dodać nieco dziegciu.. domek jaki wynajęliśmy na Booking: tragedia. Sam domek jeszcze akceptowalny ale właścicielka, która zamiast podać pełny adres kieruje nas mówiąc przez telefon greckie nazwy ulic i wysyłając zdjęcie zrobionej na kartce mapy… brak słów.