Większość kojarzy Bulgarię z wypadów nad Morze Czarne. Ciepła woda, szybki lot, rozsądne ceny i mamy rivierę dla oszczędnych. My poznaliśmy Bułgarię z nieco innej strony. Wjechaliśmy do niej od rumunskiej Transylwanii, zaś opuściliśmy ją trafiając do Grecji przez masyw Pirin. W między czasie była oczywiście stolica, Sofia, rozpostarta u podnóża Witoszy.
Co wiemy z googli? 10% mieszkańców Bulgarii to Cyganie. Bałkański kraj Unii Europejskiej o dość niskim PKB per capita, w Strefie Schengen od roku. Z wizyt w Biedronce i Carrefour wiemy, że mają całkiem niezle wino Sofia (co ciekawe winiarstwo rozwinęli u nich naziści), piszą cyrylicą i jedzą trochę jak Rumunii i Węgrzy, a trochę jak Grecy i Turcy.
Co widzimy przejeżdżąjąc przez Bulgarię? Niestety ujmującą biedę. O zamozności i poziomie życia w kraju nie świadczą piękne deptaki i rynek w stolicy, monumentalne rzeźby czy siedziba parlamentu. Te zwykle są okazałe i rzadko nas nie zachwycają. Poziom życia widać po przedmieściach, po dzielnicach mieszkalnych, po zwykłych barach i sklepach. Widać go nie tyle w autach ale w klatkach schodowych budynków. Widać go nie w turystycznych kurortach ale na drodze lokalnej.
To co nas przeraziło to bieda. Przedmieścia Sofii wyglądają niczym nigeryjskie slumsy z Discovery Chanel. Na skrzyżowaniu zamiast myjącego szyby podrostka mamy kuglarza – amatora, który wchodzi na drabine aby żąglować czym się da. Przy drogach nietrudno zobaczyć Panie, wykonujące drugi najstarszy zawód swiata (nie zapominajmy, najstarszym to narzędziowiec). Na cztery kawiarnie i restauracje, w których byliśmy, tylko w jednej mieliśmy możliwość zapłacenia kartą.
Sama Sofia przeraża szczególnie patrząc na miasto z oddali. Wielkie postsowieckie bloki, z pociemniałą płytą, wyglądają niczym okopcone po uderzeniu pocisku. Z bliska jest lepiej ale wciąż to widoki bliższe Prypeci pod Czarnobylem niż Amsterdamowi czy Antwerpii.
Czy są jakieś plusy? Zdecydowanie! Przede wszystkim przyroda. Trasa z Sofii do Salonik zajęłą nam bodaj 8 godzin choć powinna połowę tego, bo conajmniej kilka razy zjeżdżaliśmy z niej aby zatrzymać się i zrobić zdjęcia ośnieżonych gór, pochodzić po pięknych łąkach czy pogapić się na szeroko rozpostarte drzewa. Zieleń, góry, łąki, kwitnące drzewa, potoki i strumienie – to wszystko naprawdę zapiera dech w piersiach. Analogicznie wjazd do Bulgarii przez jeden z mostów przerzuconych z Rumunii to orgia dla oczu. Blisko godzina jazdy wzdłuż Dunaju, gdzie po lewej ręce mamy tę potężną rzekę, zaś po prawej lasy.
A teraz kulinaria.. W jednej z restauracji było nieźle ale nie rewelacyjnie. Zupa na kształt naszych flaków ale z bardziej zażółconym rosołem, spaghetti bolognese ale w wybitnie lokalnej wersji z papryką. Nie było źle choć podniebienia nie oszalały. Ciastka i kawa w kawiarni w Sofii lepsze ale obsluga i szczekające wokół psy zabrały klimat i przyjemność.
Na koniec ciekawostka graniczna. Przed wjazdem do Grecji zatrzymali nas bułgarscy pogranicznicy. Lider tej grupy, w ciemnych okularach, z niedopalonym papierosem, chętnie wszedł w dialog. Zapytałem go jak on wymawia nazwę Saloniki. Odpowiedział:
- Jestem Bułgarem, dla mnie to słowiańska nazwa więc mówię Salon. Ale oni tam mówią Thessaloniki. Posmutniał dopalając papierosa.